W drodze powrotnej postanawiamy zwiedzić
Tel Awiw. Startujemy od dworca autobusowego, tu mieszają się wszystkie rasy świata, panuje atmosfera chaosu. Po Jerozolimie i En-Gedi człowiek ma wrażenie, że znalazł się w innym świecie. Po drodze mijamy zaniedbane budynki, uliczki, na których porozrzucane są sterty śmieci. Ale ta część miasta jest odpowiednia, by zrobić jakieś zakupy. Po cenach, jakie widzieliśmy w miejscach, gdzie przebywają tłumy turystów można odrobinę ochłonąć. Trzeba być czujnym, co jakiś czas ktoś prosi nas o jałmużnę, ktoś inny przygląda się bacznie a to znak, że należy dobrze pilnować swoich rzeczy.
Kierujemy się w stronę morza. Dochodzimy do portu, przed nami
Morze Śródziemne i zachodzące słońce. Tu wzdłuż plaży jest bardziej nowocześnie. Długa promenada, wysokie budynki, nowoczesne biurowce, hotele i place budowy robią wrażenie miasta mocno nowoczesnego. Dowodem na to są tłumy turystów oblegające przestrzeń dokoła. Chwila odpoczynku na posiłek w okolicznościach pobliskiego akwenu i dalej w drogę.
Jak się okazuje, to bardzo dobra pora, żeby na spokojnie, bez tłumu turystów depczących po piętach zwiedzić
Jaffę – starą cześć miasta. Wąskie uliczki tonące w półmroku zapalonych latarni i światełek robią wrażanie. Co chwilę z zachwyt wprawia jakiś jej fragment, to piękne stare, drewniane drzwi, maleńkie galerie, jakiś sklepik. Gdzie indziej znowu wieżyczki tak oświetlone, że od razu przyciągają nasza uwagę. Jak miło jest tak błądzić. Nagle, ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu dochodzimy do wielkiego placu. Wszystko tu tętni życiem, kafejki i restauracje. Przy małych stolikach siedzą ludzie i toczą się głośnie rozmowy. Na samych środku scena, cały plac wypełnia muzyka. Przysiadamy zdumieni, bo na scenie zaczynają tańczyć tango – chyba Argentino. Jest tyle par, że nie jestem w stanie ich policzyć. Kobiety w pięknych sukienkach, panowie elegancko ubrani. To chyba jakiś stały element tego miejsca, bo wprawę mają taką jakby się urodzili z tą umiejętnością. Zmysłowo, z ogromnym wdziękiem i zamkniętymi oczami tańczą panowie i tańczą panie – zupełnie jak wyciągnięci z wiersza mojego ulubionego poety tyle, że nie na moście w A’vignion. Prawdziwa uczta dla duszy i ciała.
Pora na sen, zamierzamy kolejną noc spędzić na plaży. Jest bardzo przyjemnie, cały czas aż po blady świt można natknąć się na spacerujących ludzi. To miasto chyba nigdy nie zasypia, szum fal jednak skutecznie kołysze nas do snu. Poranek zaś zapowiada piękny, słoneczny dzień. Pod palmami na skwerkach blisko ulic ludzie rozłożeni na kocach. Żaden policjant, ani żandarm nie przegania ich z trawników, całymi rodzinami albo z przyjaciółmi przesiadują w cieniu drzew. Każdy kawałek przestrzeni miejskiej wydaję się służyć społeczności. Piją, jedzą dania przygotowane na przyniesionym grillu i cieszą się życiem. Inni szukają ukojenia na plaży, tu bardzo szybko robi się coraz gęściej do parawanów i leżaków. Morze już nie jest tak spokoje i „płaskie” jak w poprzedni wieczór. Widać surferów, którzy próbują swoich sił na wzburzonych wiatrem falach. My też poddajemy się temu urokowi, wskakujemy do wody i budzą się w nas dzieci. Siła fal jest taka ogromna, że po zderzeniu z nimi człowiek traci kontrolę nad ciałem i odzyskuje ją dopiero blisko brzegu. To świetna zabawa a plaża w Tel Awiwie jest jedną z najładniejszych i najbardziej zadbanych, jakie do tej pory widziałam.
Niestety pora się zbierać, lot za parę godzin a jeszcze musimy dostać się na lotnisko. Jest sobota, więc Święty Dzień – Szabat. Problemy z komunikacją miejską murowane, ale pozostają taksówki - trzeba tylko umiejętnie zbić cenę usługi;).
W doskonałych nastrojach wracamy do Polski, to były cztery wspaniałe dni pełne niezapomnianych wrażeń. Kilka tygodnie później docierają zewsząd niepokojące informacje o sytuacji w Izraelu miedzy Hamasem a Palestyną. Dochodzi do walk zbrojnych, tu każda ze stron ma swoje racje. Jeszcze nie tak dawno temu dla mnie to miejsce wydało się rajem, teraz dla tysięcy ludzi ogarniętych konfliktem staje się piekłem. W trwającej ponad 50 dni wojnie giną żołnierze i cywile. Tyle miejsca dla każdego pod wielkim dachem nieba, zdawałoby się, że starczy go dla wszystkich. Nie potrafię zrozumieć tej sytuacji.
Nie wiem czy to świętość tego miejsca, czy zupełnie inny rodzaj energii, ale wracam myślami często do tego małego skrawka ziemi. Coś ciągle mnie tam ciągnie. Jeszcze nie wiem co ;).