Czy to początek Europy, czy może koniec? Niezaprzeczalnie najdalej wysunięte na południe państwo naszego kontynentu. Zaledwie 80 km od Sycylii leży Malta. Jest największą wyspą spośród archipelagu maltańskiego. Drugą wyspą, co do wielkości i należącą do Malty jest Gozo, trzecią Comino. Między Comino a Gozo znajduje się jeszcze maleńka wysepka Cominotto z tzw. błękitną laguną. Na tle Morza Śródziemnego wszystkie wyglądają tak, jakby zrodziły się z piasku. Ich powierzchnia jest tak niewielka, że bez trudu, we cztery zmieściły by się w Warszawie. Nam udało się się zwiedzić Maltę i Gozo, mamy więc powód do tego, by wrócić ponownie a miesiąc maj to doskonała pora z kilku powodów:
- bezchmurne niebo
- jeszcze nie upał, ale bardzo ciepło (ok. 28 ºC)
- o wiele mniej turystów niż w lipcu i w sierpniu (brak konieczności używania maczety)
- większa szansa na zmieszczenie się w autobusach komunikacji miejskiej
- jeszcze większa nadzieja, że kierowca autobusu zatrzyma się na przystanku na którym na niego czekamy
- trochę mniejsze korki (bo mniej turystów wypożyczających samochody)
Ale tak zupełnie serio. Jak się okazuje, małe jest piękne. Mnogość walorów przyrodniczych oraz zabytkowych budowli jest tak liczna, że nasze 7 dni jakie mieliśmy do dyspozycji wypełniły się po brzegi.
Naszą podróż po Malcie rozpoczynamy od maleńkiego miasteczka Buggiba. Przez moment nie ogarniam, bo czuję się jak na Wyspach Brytyjskich. Liczne puby, restauracje oraz zabudowa do złudzenia przypomina mi mój ponad roczny pobyt w Anglii tyle, że tu w maju jest o niebo cieplej a walutą obowiązującą jest euro. Jest wczesna pora a w każdej restauracji mnóstwo ludzi przy stolikach. Jak Malta długa i szeroka tradycją jest english breakfast - śniadanie w iście angielskim stylu. Wielki talerz, zapełniony po brzegi fasolką oraz kiełbaskami. Umarłabym po takim śniadaniu. Zdecydowanie wolę filiżankę kawy. Tutaj to swoisty rytuał - tak maltańczycy witają nowy dzień. Bosko byłoby przed pracą usiąść przy stoliku w klimatycznej kafejce i napić się kawy z mlekiem. Nieśpieszne, bez nerwów naładować baterie dobrą energią, by móc zmierzyć się ze światem. W naszej szerokości geo mało prawdopodobne, szkoda.
Jedną z atrakcji Buggiby jest muzeum starych samochodów. Większość przewodników oraz relacji podaje informację o bezpłatnym wstępie. Za wejście do muzeum musimy jednak zapłacić 3 euro.
W oczekiwaniu na hotelowe check-in postanawiamy zjeść śniadanie na brzegiem morza. Wielki błękit i kabanosy made in Poland stanowią dobre połączenie a każda poczekalnia świata mogłaby tak wyglądać. W hotelu częstowani jesteśmy schłodzonym Kinnie. Maltański, lekko gazowany napój, wyprodukowany ze specjalnej odmiany gorzkich pomarańczy z dodatkiem ziół. Jest bardzo smaczny i będąc na wyspie warto spróbować czegoś oryginalnego i lokalnego.
W każdym mniejszym lub większym miasteczku możemy też natknąć się na pastizzerie - niewielkie sklepiki z przekąskami. To w nich sprzedaje się równie maltański przysmak – pastizzi. Małe francuskie ciastko z nadzieniem z sera lub zielonego groszku, czasem można je kupić z kurczakiem. Te jednak nie są aż tak smaczne.To niedroga przekąska ( od 0,3 do 0,45 euro ).
Jednak daniem sztandarowym Malty jest królik serwowany pod różną postacią. To największe zwierzę jakie zamieszkuję wyspę, dlatego więc mieszkańcy uczynili z tego zwierzęcia swoje danie narodowe.
Stolicą Malty jest Valletta, wcześniej rolę tę pełnił Rabat. Jednak po zwiedzeniu byłego miasta stołecznego znamy już przyczynę przeniesienia stolicy, chociaż tu na podziw zasługuje Mdina, czyli najstarsza część miasta. Mimo swoich niewielkich rozmiarów zachwyca nas mocno. Valetta jest jednak imponująca. Stare budynki, charakterystyczne balkony i nieliczne świątynie robią wrażenie. Wąskie uliczki, w których kryją się małe restauracje. A pośród tego wszystkiego toczy się normalne życie jej mieszkańców. Nieopodal bramy wejściowej do starego miasta znajdują się małe ogrody, gdzie można odetchnąć w cieniu drzew. Taki sam ogród znajduję się po drugiej stronie, tuż przy morzu.
Marsaxlokk to małe, portowe miasteczko. Przyciągnęły nas tu dwie rzeczy: małe, kolorowe łódki zacumowane w porcie. Na dziobie każdej z nich widnieje Oko Ozyrysa. Ma strzec ono bezpieczeństwa mieszkańców i tych, co na morzu. Drugim magnesem jest St. Peter's Pool. Miejsce to można nazwać "kąpieliskiem" do którego dostaniemy się pieszo (ok. 30 minut spacerem od portu, zaraz obok znajduję się przystanek autobusowy ) lub skorzystamy z oferty prywatnych przewoźników (5 euro). Doskonałe miejsce do odpoczynku, kąpieli i skoków do wody. Dochodząc na miejsce na pierwszy plan wysuwa się teren, gdzie zatrzymują się niemal wszyscy. Trochę dalej można również zachwycić się tym, co swoimi siłami zdziałała natura. Dla wprawnego obserwatora znalezienie drabinki i liny nie będzie problemem. Wystarczy pokonać jedno i drugie i trochę zmienia się krajobraz na bardziej księżycowy. Fuzja wody, soli, słońca i wiatru stworzyła bardzo ciekawe formy. Można próbować przejść dokoła wzniesienia, ale to bardzo ryzykowne. Skała w niektórych miejscach jest taka cienka i krucha, że pod ciężarem człowieka może się zarwać i upadek z dużej wysokości murowany. Można jednak wybrać inną drogą powrotu, jest dobrze widoczna i prowadzi tuz obok jedynego domu, który jest w okolicy.
Na poboczach ścieżki prowadzącej do St. Peter's Pool rosną kaktusy, jego owoce są pyszne i soczyste. Należy jedynie uważać przy ich zrywaniu. Chyba, że jest się fakirem i dziesiątki drobnych igiełek wbijających się w ciało należą do przyjemności. My fakirami nie jesteśmy, więc jeszcze długo bolało tu i ówdzie. Zaciekawieni też tym, co takiego robię dwie starsze panie, pochylone na krzakami postanawiamy zapytać. Okazuje się to doskonałe miejsce do tego, by mogły rosnąć kapary. Bliskość morza i ilość promieni słonecznych sprawia, że są najsmaczniejsze. Do tej pory myślałam, że kapary rosną w małych słoiczkach i czają się na pułkach w wielkich marketach. Otóż nie, a to co zjadamy, jest tak naprawdę pączkami kwiatów. Widok tych kwiatów w pełnej krasie na długo zapamiętam. A jak smakują kapary? Gdyby nie słono-kwaśna zalewa w jakiej je kupujemy praktycznie nie smakują ;). Wybierając się w to miejsce i chcąc spędzić tu trochę więcej czasu, warto zaopatrzyć się w wodę do picia. Na miejscu ani w okolicy nie ma żadnego sklepu ani straganu.
Golden Bay
Pierwsza plaża: piasek, tłum ludzi, rzędy leżaków i parawany. Druga plaża: to samo, tylko mniej ludzi. Ile można tak leżeć? Pewnie nigdy się o tym nie przekonam, bo najzwyczajniej w świecie brak mi cierpliwości. Wraz z powiewem nadmorskiej bryzy, powiało nudą i chęcią oddalenia się od tych miejsc czym prędzej. W oddali widać płaską i wielką jak rodzinny stół skałę. Ewidentnie nas zaprasza. Wybieramy ścieżki biegnące pośród krzewów, krzaków i porostów. No może jeszcze nieliczne drzewa. Chcemy wiedzieć co jest dalej i nie żałujemy, że nie daliśmy się zwieść miękkości piasku pod stopami.
Tylko garstka ludzi, może podobnych do nas. Trochę odwagi i rozwagi by zejść w dół bardzo stromym zboczem. Kilka przeszkód i jest .. nasza maltańska perełka. Miejsce zupełnie niezwykłe.
Klify Dingli to miejsce mocno urodziwe. Z dala od zabudowań na długości kilkuset metrów skalne ściany "wpadają" do morza;). Im dalej od stacji meteorologicznej tym widok jest bardziej imponujący. W niedalekiej odległości znajdują się Ogrody Buskett. To właśnie w nich spróbowaliśmy charakterystycznych dla Kinnie smaku gorzkich pomarańczy. Zdecydowanie wolimy je w formie lekko gazowanej z butelki, bądź z puszki ;). Nie bylibyśmy również sobą, gdybyś nie spróbowali czegoś, co wyglądało jak nasza śliwka mirabelka, tylko nieco bardziej podłużna. Rozejrzeliśmy się dokoła, nikt nie patrzył, więc szybkim, zwinnych ruchem zerwaliśmy kilka owoców. Przepraszamy. Były bardzo dojrzałe, więc za chwil parę i tak zleciały by na ziemię, co ucieszyło by tylko mrówki lub inne owady, a tak ucieszyło nas. Oświecenie przyszło później ... kumkwat ;). Pycha.
Miejscem, które przyciąga rzesze turystów jest Blue Grotto. Liczne jaskinie i groty w towarzystwie błękitnej wody wypadają bardzo atrakcyjnie. Najlepszym sposobem na ich zwiedzenie jest łódka. Prywatni przewoźnicy oferują tu swoje usługi. My jednak postanowiliśmy popatrzeć na te zjawiska z góry. Zejście w dół jest niemożliwe, bądź mocno ryzykowne. Strome, niemal pionowe ściany skalne to dla nas zbyt niebezpieczny wyczyn. Widziałam jednak okute "drogi", wiec z pewnością nie brak tu amatorów wspinaczki górskiej. Jeśli więc ktoś na miejscu dysponuje odpowiednim sprzętem, to jaka wola - taka droga.
Wyspa Gozo jest bardziej zielona niż Malta i chyba bardziej wiejska. Dopłyniemy tu promem z Cirkewwy (bilet w dwie strony 4,65 euro/osoba, płatne w drodze powrotnej z Gozo). Celem wszystkich turystów jest miejsce zwane Azurre Window. Prawie w każdym przewodniku po Malcie, widok ten jest zdjęciem okładkowym. Wszyscy jednak skupiają się na zrobieniu sobie zdjęcia na rzeczonym tle. Natomiast zupełnie niedaleko od tego miejsca, znajduję się inne atrakcje. Nieliczni decydują się na krótki spacer w tym kierunku (na lewo od AW). A szkoda, bo wrażenia równe tym pod Azzure Window.
Malta jest piękna i uważam, że cenowo przystępna dla naszego przeciętnego obywatela. Można sobie pozwolić na wynajęcie pokoju hotelowego (ok. 100 zł za pokój 2-osobowy), zakupy w markecie oraz filiżankę kawy w kawiarni (ok. 6 zł). Cena 7 dniowego biletu, który uprawnia nas do przejazdów wszystkimi autobusami komunikacji miejskiej na całej wyspie to koszt ok. 27 zł (osobny bilety musimy zakupić na Gozo, te z Malty nie obowiązują na tej wyspie). Bilet proponuję kupić już na lotnisku, tutaj też możemy zaopatrzyć się w bezpłatną mapkę, na której znajduję się informację odnośnie połączeń - niezwykle przydatna rzecz. Przystanek autobusowy znajduję się tuż obok wyjścia/wejścia. Autobusy w danym kierunku odjeżdżają średnio co 20 minut.
Dla miłośników spania na świeżym powietrzu również powinno się coś znaleźć. Co prawda rozbijanie namiotu, gdzie popadnie jest niedozwolone i grozi mandatem, to mnóstwo jest takich miejsc, gdzie można ukryć się przed okiem władzy z kartonikiem w ręku.
A gdyby tak wszystkie miejsca jakie widzieliśmy zamieniały się w perły, to po powrocie z Malty miałabym piękny naszyjnik, albo chociaż bransoletkę.