Maroko położone jest w północno-zachodniej Afryce, nad brzegiem Oceanu Atlantyckiego i Morza Śródziemnego. To miejsce które niejedną ma twarz, zachwyca i wzrusza. Tu bieda kłania się do stóp a bogactwo pręży się dumnie. Maroko ma zapach kadzidła takiego, jakie wypełnia kościół katolicki w ważne dla chrześcijan święta. Pachnie mieszanką przypraw, które łączą się w potrawach, jakie potem sprzedaje się w przydrożnych barach i na straganach ku uciesze mieszkańców i tych, co tu przybyli. Mieni się tysiącem kolorów i lśni od promieni słonecznych, które nawet jesienią muskają nasze zziębnięte twarze. Gdzieniegdzie unosi się zapach przegniłych mandarynek a widok porozrzucanych stosów śmieci skutecznie burzy krajobraz. Nie wszystko jest w życiu piękne, my zagłębiliśmy się w najdalsze zakątki tych miejsc, by móc poczuć gdzie tak naprawdę jesteśmy. To obraz trochę inny od tych pięknych widoczków z pocztówek, jakie wysyłamy potem do bliskich i zupełnie inny od tych, które ogląda się z poziomu wakacji all-inclusive, lecz my w pełni go akceptujemy i zamierzamy jak najlepiej wykorzystać 6 dni jakie mamy do dyspozycji.
Ulice pełne są ludzi idących do pracy i wracających z niej. Rozbawionych kramarzy, ich przyjaciół i członków rodziny towarzyszących w codziennych zmaganiach. Wszyscy są razem, samotnie stojący sprzedawca to rzadkość. To tak inne od naszej rzeczywistości. Od czasu do czasu jakiś bezdomny wyciąga dłoń po pomoc, matka tuli do piersi dzieciątko i czeka na lepsze jutro. Widok pracujących dzieci albo bawiących się wesołych grupek w „normalny” dzień, to dość powszechne zjawisko.
W Maroku praca też jest przywilejem, nie każdy ma takie szczęście. Pomoc socjalna praktycznie nie istnieje. Każdy radzi sobie jak może. Prawo zabrania żebrania na ulicach, dlatego też często napotkać można dzieci „sprzedające” chusteczki do nosa, dorosłych trudniących się „oprowadzaniem” zabłąkanych turystów.
W każdym miejscu napotkać możemy „sympatycznego” Marokańczyka, który chętnie gdzieś zaprowadzi, coś pokaże nawet wtedy, kiedy w ogóle sobie tego nie życzymy a potem będzie domagał się zapłaty. Jeśli zapłacimy mu zbyt mało w jego mniemaniu, zostaniemy wyzwani od najgorszych w ciemnej ulicy. Niektórzy wycwanili się na tyle, że idąc przed Tobą, wpadają „na pierwszego” do hotelu, restauracji a nawet na dworcu i krzyczą, że to oni Cię tu przyprowadzili żądając zapłaty. Na początku jest trudno, ale z czasem człowiek nauczony doświadczaniem dnia poprzedniego skutecznie odpycha od siebie takich „pomocników”. Nie należy się jednak zrażać, bo każda napotkana osoba, która zupełnie bezinteresownie okaże nam pomoc, doradzi czy zwyczajnie porozmawia jest cenniejsza niż kilka takich, co próbowało nas oszukać.
Miejscami krajobraz trochę jak z podróży Cejrowskiego po Meksyku. Tu ktoś naprawia opony, tam inny pan czyści buty przechodniom, którzy na chwilkę przysiadają na prowizorycznych stanowiskach. Gdzie indziej jeszcze ktoś sprzedaje ziarenka słonecznika zawinięte w kawałek gazety. Knajpki pełne są mężczyzn przesiadujących przy niewielkich stolikach, popijających słynną miętową herbatę (berberską whisky) niezależnie od pory dnia. Za każdym razem, kiedy widziałam taki obrazek, zastanawiałam się, co by było gdybym się przysiadła do jednego z takich stolików? Pewnie skandal ;).
Maroko zachwyca nas swoją architekturą, wspaniałe monumentalne budowle pamiętające czasy dawnych przodków, zapierające dech w piersiach mozaiki od wzorów takich, że aż mieni się w oczach. Prawdziwe cuda powstałe na skutek ludzkiej wyobraźni. Czasem tylko ogarnia mnie chwilowe przerażenie i retoryczne pytanie kołaczące się w głowie - co nasze pokolenia zostawią dla potomnych? Galerie handlowe, supermarkety i stosy reklamówek?
Sercem każdego miasta są starówki, tu zwane [b]medinami[/b]. Większość z nich doczekała się wpisania na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. W śród wielu wąskich, długich uliczek niezliczone ilości sklepików, stoisk i nawołujących do zakupu właścicieli oraz ich pomocników. Sprzedać i kupić można tu wszystko: żywność, ubrania, aromatyczne przyprawy piętrzące się na stołach, pamiątki po sprzęt RTV. Znajdują się tu nawet malusieńkie zakłady fryzjerskie, których wystrój jest niezmienny od dziesiątków lat. Czasem można w nich dostrzec leniwie leżącego na kanapie fryzjera, który czeka na potencjalnego klienta.
W takich miejscach jak targi bezcenna jest sztuka targowania się. Umiejętność ta jest niemniej ważna od modlitwy, którą pobożni muzułmanie odprawiają 5 razy w ciągu dnia. Jest jak mantra, jaką uduchowieni buddyści i hindusi posługują się by pomóc sobie w opanowaniu umysłu. Słowem – po wkroczeniu na marokańską ziemię targowanie ma wejść w krwiobieg. Targujemy się wszędzie i o wszystko. Szkoda tylko potem, że nie można tak w Lidlu. By wczuć się jeszcze bardziej w klimat i nie wydać zbyt dużej sumy na noclegi sypiamy w hotelikach zlokalizowanych na starówkach. To najtańsza forma spędzenia nocy w miastach. Popularne są także riady, które w porównaniu do hotelików oferują wyższy standard, jest w nich dużo przyjemniej, w cenę noclegu wliczona jest czysta pościel, ręczniki czy śniadanie. Koszt min. 250DH od pokoju dla dwóch osób. Hoteliki z niższym standardem znajdziemy już od 100 DH za pokój.
Po ponad dobie od wyjścia z domu, lądujemy w końcu w Maroku. Na pierwszy ogień Fez. To jedno z największych miast Maroka, jego duchowa stolica. Jest prawie północ, po krótkich negocjacjach z panami taksówkarzami docieramy na miejsce noclegu. Jedna z riad niedaleko mediny, jak się potem okazuje jedno z najpiękniejszych miejsc, w jakim przyszło nam spać. W progu zjawia się uśmiechnięty, ale lekko zmartwiony naszym późnym pojawieniem się właściciel. Po krótkiej rozmowie i wypełnieniu karty gościa oddajemy się w ramiona Morfeusza.
Poranek wita nas prawdziwie marokańskim śniadaniem – pyszna miętowa herbata (cudo z świeżo zaparzonej mięty), czarna jak heban kawa, chlebek (khobs) i bagietka, biały twarożek, miód i dżem. Do tego moczone w winie daktyle a to wszystko palce lizać. Dobry początek dobrego czasu. I do głowy nawet nam nie przyszła myśl „gdzie jest kiełbasa?”.